Jesienią taki mamy klimat

Nie doceniamy raczej tego, co dane z natury. Czepiamy się, gdy nie spełnia naszych oczekiwań. Szczególne wymówki rzucamy pogodzie. Bo latem za duszno, a zimą za zimno. Wiosna za późna, a jesień za długa. Pada za mało albo za często. Ciśnienie za niskie, słońce za ostre, chmury za ciemne. I cokolwiek by się w pogodzie zadziało, zawsze to przyczyna, żeby pomarudzić.
No i co poradzić? Taki mamy klimat.

Tymczasem, kiedy my wybrzydzamy na pluchę, wiatr i braki słońca, ktoś inny na drugim końcu świata marzy, by poczuć zapach wiosennego deszczu, ubrać rękawiczki albo zmarznąć w stopy.
I oby się nie okazało, że za jakiś czas sami będziemy za tym tęsknić, bo śnieg to już od dawna oglądamy tylko na zdjęciach.

I nie piszę o tym z przekory.
Otóż, mam kolegą, który urodził się w Afryce, a od ponad trzydziestu lat mieszka w Polsce. To on mi opowiedział, że jego rodacy uwielbiają słuchać o Polsce. Najchętniej o tym, jak się zmieniają pory roku. I o tym, że jak kończy się lato, wyciągamy z szaf kurtki i wełniane swetry, a chowamy w nich szorty i sandały. Że w domach są kaloryfery i że niektóre zwierzęta przesypiają zimę.
I Kenijscy znajomi mojego kolegi zazdroszczą mu, że może doświadczać zimy, wiosny i jesieni.

A jesień w tym roku jakże niebanalna. Jakby bogatsza, wyciszona i dostojna. Z poczuciem własnej wartości przemierza rozdroża, parki i lasy. Majestatycznie, stoicko i z wdziękiem stąpa po zielonych dywanach, które bogactwem odcieni niejeden maj mogłyby zachwycić.

Tak jakby na przekór temu, co się dzieje wokoło, niezrażona robi, co do niej należy.

Najwyraźniej osiadła w parku Kochanowskiego. Widuję, jak zaplata warkocze z promieni słonecznego poranka, a czasem ukryta za kotarą koronkowej szarości, odpływa ponad pomnikiem Kurpińskiego. Kiedy indziej muskając delikatną mgiełką, opada na puste parkowe ławeczki. Niekiedy napuszona wiatrem, zamiata wszytko, co się na drodze pojawia.

I Myślęcinek w tej jesiennej odsłonie maluje się niczym Rajski Ogród. Tam każda pora roku dostojna jest i zadomowiona. Tam jesień wyróżnia się blaskiem złoconych liści i krwistoczerwonych krzewów.
Dlatego lubię tam spędzać sobotnie poranki. Truchtając znanymi ścieżkami, słucham ptasich koncertów i pozdrawiam innych biegaczy. Bo tylko tam teraz można spotkać uśmiechniętą twarz bez maseczki.

Tam mogę pobyć ze sobą w byle jakim nastroju. Mogę być beztroska, zmęczona lub zadumana. Mogę się zapomnieć, popłakać, pośpiewać. Mogę wdychać zapach zaspanego poranka, zakopać smutek w liściach, pogadać do siebie.
I nawet, jak dzień się przykurczy do zimowej pory, a nos się zaczerwieni od mroźnego szronu, będę tam biegać lub spacerować.

A potem przybędzie wiosna i wrócą bociany, by dokończyć budowę gniazda, rozpoczętą przed rokiem. Znowu rozbudzą się kwiaty i zazielenią drzewa, a słońce będzie wstawać coraz bladszym świtem.

A później łąki poczerwienieją od maków, a moje koleżanki wrzucą na FB zdjęcia w olśniewających rzepakowych łanach.

A za rok znowu jesień…

I co z tego, że w innym zakątku świta niebo bardziej błękitne, lazur wody jaskrawszy, pomarańcza na drzewach?

I co z tego, że tutaj czasem wichura, szarówka i zmiana czasu? Co z tego, że zima jeszcze w marcu i wiosna czasem się spóźnia? Co z tego, że w lipcu pada, a Ty spędzasz właśnie urlop nad Bałtykiem?

Ja i tak lubię nasze cztery pory roku. Lubię zwiewne sukienki i zimowe kozaczki. Lubię zapach wody z górskiego potoku. Lubię złocistożółte dywany w parkowych alejkach.
A swoją drogą, kto nie zna zapachu bzu albo leśnych konwalii? Kogo nie urzekają ogrody w przystrojone na biało jabłonie? Kto miałby odwagę oprzeć się tęczowym kolorom jesieni?


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *