Ktoś zmęczony światem i życiem miastowym
Spowiada się u stóp tej górskiej świątyni
I Confiteor śpiewa pełna troski Ziemia
A pod górę wędrują zmęczeni pielgrzymi
Adam Ziemian- Łopianka
Podziwiam tych, którzy potrafią pożegnać stare schematy, przyzwyczajenia i dopasowania. Uciekają od znanych ulic, utartych szlaków i sprawdzonych przyjaciół, by zacząć wszystko po nowemu. Kobiety zamieniają szpilki na kalosze, mężczyźni garnitury na wygodne dresy. Realizują marzenia, do których dojrzewali czasami całe życie.
I chociaż historia każdego z nich jest inna, łączy ich wspólna cecha – odwaga. Niektórzy z nich mówią, że to raczej głupota. Bo czasem, żeby być odważnym, trzeba sięgnąć po odrobinę szaleństwa.
Bieszczady 44.
Tuż przed Ustrzykami Dolnymi z Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej skręcamy w prawo. Kilka kilometrów dalej dostrzegamy ledwie widoczny kierunkowskaz z napisem Bieszczady 44. Wjeżdżamy na posesję, na której stoi kilka zaparkowanych aut.
W drzwiach pensjonatu pojawia się kobieta, a tuż za nią mężczyzna. Wysiadamy z auta. Gospodarze witają nas serdecznym uśmiechem. Kurtuazyjna rozmowa zamienia się w przyjacielską pogawędkę.
Z miasta w środek pola
I oto mam przed sobą parę, podobną do tych, o których się czasem czyta w gazetach. Marek i Beata, małżeństwo z Płocka. Dwa lata temu kupili ziemię w Hoszowczyku niedaleko Ustrzyk Dolnych. Na wzgórzu, pośrodku pól, w sąsiedztwie lasu i dyskretnie szumiącego strumyka postawili dom i przenieśli do niego swoje miejskie życie. Zrobili to, pomimo że ich dorosłe córki stanowczo odwodziły rodziców od lekkomyślnego, ich zdaniem, pomysłu.
Ten dom budowała ONA
Ale najbardziej zaskakujące jest to, że wszystko odbyło się spontanicznie, bez wygładzonych planów i kalkulacji.
Co więcej, można by rzec, że ten wielki dom Beata zbudowała sama. Marek zarządzał w większości czasu na odległość, bo nadal jest aktywny zawodowo. Dużo podróżuje, a w Hoszowczyku pojawia się tylko w weekendy. A Beata, za jednym zamachem rozstała się ze wszystkim, pożegnała słabość do manicure, garsonek i szpilek.
Dlatego, kiedy rozpoczęła się budowa, to ona czuwała nad wszystkim. Na każdym etapie, od fundamentów po ostatnie krokwie dachu.
Większość ludzi w czasie realizacji podobnych inwestycji boryka się z całą masą problemów. Kiedy Beata wspomina czas budowy, z jej twarzy nawet na chwilę nie znika uśmiech.
– Ja na nic nie narzekałam. Wszystko układało się pomyślnie, nie mieliśmy żadnych problemów–mówi.
– Zasadniczo, jesteśmy optymistami. No, może ja trochę bardziej – dodaje i rzuca wymowne spojrzenie w stronę męża.
– Zresztą, nawet przez chwilę nie dawaliśmy założeń, że coś pójdzie nie tak. Marek nie spuszcza wzroku z małżonki. I kiedy tak sobie gawędzimy, spontanicznie przygarnia ją ramieniem.
A ja obserwując tych dwoje, nabieram głębokiego przekonania, że w tak skrojonym na miarę Duecie to po prostu musiało się udać.
Gdy obowiązki stają się przyjemnością
I chociaż to ich pierwszy prawdziwy sezon, już mają powody do zadowolenia. Sami się dziwią, że wciąż jest komplet gości, a chętnych na pokoje jest jeszcze raz tyle.
Już po raz drugi w tym roku będą się tutaj odbywały warsztaty jogowe. Do tego trzeba przygotować się specjalnie, ale gospodyni jest otwarta na każde wyzwanie. Z kuchnią wegetariańską też radzi sobie świetnie.
Beata mówi, że bardzo lubi siebie w nowej roli. I to jest szczera prawda, bo jej zaangażowanie, staranność i troska w dogadzaniu gościom, broni się sama.
Ale ja widzę, jaki to ogrom obowiązków, chociaż gospodarze nie narzekają.
Kiedy ja przed siódmą rano rozkładam na łące matę, Marek jedzie po świeże pieczywo. On, podobnie jak ja jest teraz na urlopie, ale kiedy ja wracam z łąki, on już pomaga Beacie w przygotowaniu śniadania dla gości. Kiedy my pójdziemy w góry, oni przygotują obiad i będą krzątać się pośród niekończących się zadań.
I pomimo tej całodziennej karuzeli spraw do załatwienia i doglądaniu „co by tu jeszcze”, ich zmęczone twarze do późnych godzin wieczornych rozświetlają uśmiechy.
Dlatego imponują mi nie tylko swoją odwagą. Imponują też otwartością, szczerością i tym, że mają w sobie takie pokłady energii. I nawet im trochę zazdroszczę. Bo sama mogę tylko pomarzyć o takim życiu.
Chętnie mówią o tym, co im się przydarza i o tym, jak dostrajają się do lokalnej społeczności. Mówią, jak oswajają nowe nawyki, zwyczaje i reguły. Dzielą się tym, jakie mają plany i co chcieliby udoskonalić, polepszyć. Ich entuzjazm jest zaraźliwy, a pomysły inspirujące.
Wszyscy goście są zgodni co do tego, że Bieszczady 44 to wspaniałe miejsce. Miejsce, do którego chce się wracać i którego się nie zapomina.
Tak myślę sobie, że aby zostawić sprawdzone miejsce, po to by układać życie od nowa, potrzebne jest zaufanie. Zaufanie do siebie, do świata i do drugiego człowieka. I na takim zaufaniu, jak na solidnym fundamencie, można konstruować najśmielsze marzenia. Gdziekolwiek jesteś, nawet bez planów i obaw o przyszłość, akceptując to, co Ci się przydarza.
1 wzmianki “BieszCzadowa historia”