Wynurzam się ospale spod mięciutkiej kołdry
Oni stłoczeni w schronie
Wpuszczam jasne promienie spokojnego poranka
Oni truchleją ze strachu
Obmywam dłonie aksamitną strużką ciepłej wody
Oni cierpią
Stawiam na stole talerz z pachnącą bakaliami owsianką
Oni dygocą na dźwięk tysięcznego alarmu
Wypatruję wiosny w drodze do pracy
Oni z jedną walizką przerażeni i głodni
Stawiam na biurku filiżankę herbaty z cytryną
Oni błagają o litość
Rozmawiam przez telefon
Oni nie mają już łez żeby płakać
Modlę się milczę lub krzyczę do świata
Oni giną
Odmieniam przez przypadki nadzieję nadziei nadziejo…
Oni też jej ufają