Wokół jogi krąży wiele mitów. A przez to, że jej korzenie sięgają filozofii indyjskiej, dla nas – Europejczyków – jest niezrozumiała i obca. Najczęściej obawiamy się, że indyjska dyscyplina samodoskonalenia, asceza i medytacja zbyt mocno i odważnie wtargną w sferę naszej duchowości. Jaką drogę trzeba pokonać, żeby bez obaw wkroczyć na jogowe ścieżki ?
Lepiej późno niż później
Kilka lat temu – w samochodzie – wysłuchałam ciekawej audycji o zaletach uprawiania jogi. Temat mnie zainteresował, zaciekawił, zaintrygował. Zamierzałam nawet go pogłębić, ale myśl ulotniła się tak szybko, jak się pojawiła.
Wróciła na nowo, kiedy zaczęłam przygodę z bieganiem. Sięgnęłam po fachową literaturę, żeby mieć obraz konsekwencji decyzji biegowej. Doczytałam, że bieganie jest sportem, który wymaga samokontroli i dyscypliny. Że podczas treningów powstają przykurcze, że łatwo o kontuzję i przeciążenie. I że trzeba zadbać o stawy i mięśnie aby zminimalizować ryzyko. Dlatego treningi biegowe muszą być uzupełniane o ćwiczenia wzmacniające i rozciągające.
Ja tę samodyscyplinę zachowałam, chodziłam na zumbę, robiłam krótkie treningi siłowe i jeździłam na rowerze. Moje mięśnie i stawy pracowały, a ja miałam całkiem niezłą formę. Ale mój mąż – partner biegowy – poza krótką rozgrzewką, innej aktywności nie uprawiał. Zumbowe wygibasy, podskoki i kółeczka bioderkami, to nie jego bajka. W dodatku uskarżał się na ból pleców. Jako entuzjastka zdrowego i bezpiecznego stylu życia postanowiłam zadziałać. Ale problem był, „co zrobić, żeby mu się chciało chcieć, tak jak mu się nie chce”?
Wtedy zaczęłam rozważać – na poważnie – udział w zajęciach jogi. Mąż przystał na to dość chętnie, pod warunkiem, że znajdę „coś sensownego” (?), i że pójdziemy tam razem. Zapowiadało się dobrze.
Ale zanim trafiłam na pierwsze zajęcia jogi, dopadły mnie różne dylematy. Mając marne pojęcie o jodze, zastanawiałam się czy nie będzie ona dla mnie, osoby energetycznej, zbyt statyczna i monotonne. Ale większym problem był aspekt mentalny. W mojej głowie – praktykującej katoliczki – zagościło całe spektrum negatywnych emocji – obawa, niepewność, niepokój.
Mantry, medytacja, filozofia hinduska, uzdrawianie ciała i ducha – „przerażające” słowa, kojarzyły mi się z jakąś sektą lub jeszcze czymś gorszym.
Nie znałam nikogo, kto miał doświadczenie lub wiedział cokolwiek o jodze. Straciłam więc, nie mało czasu i energii, angażując się w poszukiwania informacji. Ale nic sensownego nie znalazłam, nic co by rozwiewało bądź potwierdzało moje wątpliwości.
Poszłam więc za swoją intuicją. Wykonałam jeden, jedyny telefon do szkoły jogi, która znajdowała się najbliżej. Proste kryterium zadecydowało o tym, że trafiłam na mądrą nauczycielką. To była kameralna grupa, w której panowała przyjazna atmosfera. Po tygodniach rozważań i walki z rozsądkiem, mogłam doświadczyć działania jogi na własnych plecach i barkach. To była właściwa droga.
Dzisiaj mogę powiedzieć, że jeśli czegoś żałuję to tylko tego, że tak późno ją odkryłam jogę.
Nowe oblicze luksusu
Cieszę się, że pokonałam swoje obawy i wątpliwości, i że joga zagościła w moim życiu.
Joga uczy mnie rozpoznawać i akceptować swoje ograniczenia fizyczne. Uczy, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach, jak oswajać złość, smutek i niepokój. Joga odkrywa mnie dla mnie.
Świata nie zmienię ale chcę zmienić swoje odbieranie świata. Chcę zyskać więcej uważności na sprawy istotne, bez marnowania czasu na „duperele”.
Chcę nauczyć się większej świadomości bycia „tu i teraz”, bez sięgania w przeszłość i planowania przyszłości. Bez oceniania i porównywania.
To jest ten luksus, na który mnie stać.