INDIE – Delhi ***

Dwa tygodnie w Indiach, to jak mrugniecie powieką. To ledwie muśnięcie tego osobliwego kraju. Kraju, który mieni się większą ilością kolorów niż tęcza. Ci, którzy marzą, żeby poznać, mówić i autentycznie pisać o Indiach, bywają tam po kilkadziesiąt razy, czasami spędzają lata. Dlatego mam niedosyt wiedzy, obrazów i smaków. I zdaję sobie sprawę, że podejmuję się nie lada wyzwania.

Delhi dzień 1

Lot z Warszawy przebiega spokojnie. W Delhi jesteśmy prawie godzinę przed planowanym czasem.

Po wyjściu z samolotu czuję smog. A ponad płytą lotniska unosi się szara mgła. Zapach smogu, z mniejszą lub większą intensywnością, towarzyszy mi przez cały pobyt w Delhi.  
Na lotnisku małe zamieszanie, ktoś polecił wypełniać druki w związku z koronawirusem. Sprawa szybko się wyjaśnia, dotyczy tylko podróżnych z Chin.
Odprawa wizowa przebiega sprawnie, chociaż kilka razy przesuwają nas z kolejki do kolejki. Chodzi tu raczej o usprawnienie naszej odprawy. A nie, jak nam się wydaje, przez dezorganizację. Proszą nas o odbicie odcisków palców, celnik decyduje jeden czy więcej. Na koniec robią nam zdjęcia i możemy odbierać bagaże.
I tutaj pierwsze, miłe zaskoczenie, pracownik lotniska osobiście przeprowadza naszą grupę do taśmy, pomaga ściągać i wypakować plecaki z folii. Po wszystkim upewnia się, że wszystko w porządku i uprzejmie nas żegna. Jest bardzo zadowolony, że mógł być pomocny i odnoszę wrażenie, że sprawiło mu to radość.


Delhi wita nas pięknym słońcem, a Patrycja z Anią uśmiechem. Jeszcze uściski z dziewczynami i w dobrych nastrojach idziemy do autokaru. Jest ponad 20 stopni na plusie.

Jadąc autobusem z lotniska nie mam wątpliwości, dlaczego Hindusi są tak często kierowcami ważnych osobistości. Śmiem stwierdzić, że kto nauczy się jeździć po Indiach, poradzi sobie w każdych okolicznościach. Lawirowanie pomiędzy rowerami, motorami i rikszami to istna wirtuozeria (?) Zasady drogowe? Na tutejszych drogach obowiązuje chyba tylko jedna: kto ma klakson ten ma władzę! Pasy na jezdni? Nawet jeżeli są, to raczej nie po to, żeby się nimi przejmować. Pojazdy zjeżdżają i zajeżdżają, kiedy chcą i gdzie chcą. Trudno się rozeznać kto ma pierwszeństwo, a kto powinien ustąpić. Wymijają się raz z lewej, raz z prawej, a każdy skrawek ulicy jest zajęty czymś co ma koła.

Temat jazdy i ulicy w Indiach jest tak rozległy, jak same Indie. Przewinie się jeszcze pewnie nie raz w mojej relacji.

Przed hotelem obsługa oczekuje w gotowości. Panowie wyjmują bagaże z autobusu i wnoszą je do hotelu. Załatwiamy formalności i dostajemy klucze. Pokoje są należycie wyposażone, czyste i przytulne.

Zjadamy lunch, robimy odpoczynek i jedziemy do miasta.

Przed wejściem na stację metra mamy kontrolę bezpieczeństwa, podobnie, jak na lotnisku.
Plecaki, torebki i większe (lub metalowe) przedmioty przejeżdżają na taśmie przez skaner. Podróżni (osobno kobiety i mężczyźni) przechodzą do kontroli osobistej i odbierają bagaże po drugiej stronie bramki.

W metrze – osobne wagony dla mężczyzn i kobiet. Jako wzmocniona forma bezpieczeństwa. Podobno to właśnie w metrze, dochodziło wcześniej do przemocy wobec kobiet. Przy czym, o ile kobiety mogą podróżować w wagonie dla mężczyzn, o tyle mężczyznom nie wolno wsiadać do kobiecego.

Metro to idealne rozwiązanie komunikacyjne dla zatłoczonego, do granic możliwości, miasta.

Dzisiejsze popołudnie spędzamy w dzielnicy handlowej. I chociaż jest niedziela, wszystkie sklepy są otwarte do 21, a niektóre nawet do 23. Handel w Indiach nie świętuje. Naszym głównym celem jest zakup klasycznych hinduskich ciuszków. Kobiety indyjskie uwielbiają kolorowe stroje.
Po zakupach idziemy na prawdziwą, indyjską ucztę do Punjab Grill. Spędzamy tam miły wieczór, dzielimy się wrażeniami i dowcipkujemy.

Mamy też okazję przekonać się, że serwowanie jedzenia sprawia hindusom ogromną radość. Standardem w restauracjach są “dokładki”. Polega to na tym, że w trakcie posiłku kelnerzy podchodzą do stolika i bez pytania o zgodę, wkładają kolejną porcję na talerz. I wielokrotnie to powtarzają. Odmowa raczej jest nie na miejscu, po pierwsze, żeby nie urazić kelnera, ale też dlatego, że potrawy są bardzo smaczne. Kuchnia hinduska to prawdziwe bogactwo smaków. I chociaż składniki w daniach są zazwyczaj proste, to różnorodność przypraw sprawia, że smakują wybornie. Jedyny mankament to ostrość. A hinduskie „not spicy” nie oznacza bynajmniej, że posiłek jest łagodny. W tej kwestii dochodzi dość często do wielu nieporozumień.

W Punjab Grill obsługuje nas jedna kelnerka. Dlaczego o tym piszę? Bo to jedyna kobieta wśród obsługi, podczas całej naszej podróży. Wszędzie potem będą już tylko mężczyźni. Mężczyźni sprzedawcy, kucharze,  obsługa hotelu, recepcjoniści, konduktorzy, kasjerzy. Kobiety – pracownice spotykamy tylko tam, gdzie wymagany jest kontakt kobieta – kobieta, na lotniskach, w metrze i świątyniach (przy bramkach dla kobiet).
Kobieta menedżerka – to kolejny wyjątek – energiczna i kompetentna dziewczyna przyjmuje nas w hotelu w Waranasi. No i jeszcze masażystki. W kulturze indyjskiej panuje zasada, że obcy mężczyzna nie możne dotykać kobiety, a kobieta mężczyzny.

Jestem tutaj i oddycham Delhijską ulicą. I właśnie się zastanawiam jak o niej opowiedzieć, jak ją opisać? Bo przecież zdjęcia to tylko obrazy, są jak pocztówki, którym brakuje tętna.

Wracamy do hotelu. Pomimo zmęczenia nie mogę zasnąć. W głowie rozgrywa się akcja. Niczym w filmie, klatka po klatce przemykają obrazki z dzisiejszego dnia. Dziurawe ulice, stosy śmieci i mnogość wpatrujących się oczu.

Delhi – dzień 2

Dzień na Delhijskiej ulicy. Dzień trudny i ciekawy. Dzień różnych doświadczeń i kalejdoskop emocji. Co przyniósł, co namalował i co zapisał w mojej głowie? Miejsca i ludzie, obrazy i dźwięki, zapachy i smaki. Wszystko razem, nic osobno, pełna symbioza.

Zaczynamy od Chandni Chowk – na przeciwko Czerwonego Fortu – ulica, określana jako jeden z najstarszych i najbardziej zatłoczonych rynków w północnym Delhi. Ale też osobliwy krajobraz i gwarancja przeżyć, których nigdzie więcej nie doświadczysz. Remont metra nie wydaje się być utrudnieniem dla tubylców.  Ulica żyje swoim rytmem. Dryfująca fala ludzkich ciał nie pozwala zwolnić, a próba zatrzymania się, to utrata kontaktu wzrokowego z grupą.  A tutaj wszystko ciekawi, dziwi, zachwyca. Oczy wychwytują nieznane obrazy, uszy napełniają się nowymi dźwiękami, nozdrza pochłaniają zapachy przypraw, kadzideł i …moczu. Ciasnota, brud, człowiek przepycha się człowiekiem. Wielobarwnie udekorowane Kobiety, biedacy przycupnięci na skrawku ziemi lub zwinięci, niczym ślimaki w muszelkach i kucharze ze swoimi polowymi restauracjami. Dumni szefowie jednoosobowych zakładów pracy, rzemieślnicy, krawcy, fryzjerzy. Witryny sklepów i sklepików, stragany z różnościami i ludzie pchający lub ciągnący ładunki wielkie po horyzont. I motorowe parkingi, całe mnóstwo motorów, niczym autoryzowane komisy. Raz po raz krowa, czasami pies. Riksze, rowery, starodawne i dziwne samochody, ozdobione kiczowatymi rysunkami lub girlandami z kwiatów.

I w tym centrum tętniącego miasta, prąd płynie z prądem ludzkich fal. Sznury poskręcanych, odsłoniętych kabli energetycznych wiszą niemal na wysokości wzroku. Tak zwyczajnie, po prostu. I nikomu to nie przeszkadza, nikogo nie obchodzi? Nikt niczego nie zabezpiecza, nie ostrzega, nie zaleca.

Ulica wciąż się rusza, płynie, lawiruje, hałasuje, szumi, trąbi. Ulica gotuje, wydala, spluwa, śmieje się i płacze. Ulica trwa, odczuwa i żyje. Taka ulica to intensywność bodźców nielekkich do ogarnięcia zmysłami. Moje się trochę pogubiły.

W tym zgiełku i chaosie odnajdujemy enklawę spokoju. Musimy tylko zdjąć obuwie i już możemy spacerować po dziedzińcu meczetu. Delektujemy się piękną pogodą i miejscem. Chwila pełnego odprężenia. Czas odpoczynku, wytchnienia, cichości.

Siadamy w kręgu, dzielimy się przeżyciami. A ja mówię, że poranek mnie przywitał smutkiem i rozdygotaniem. I że łzy napełniły moje oczy po brzegi, a potem z nich wypłynęły. Mówię, że już jest w porządku.

Ale prawda jest taka, że widokówki z ulicy Delhijskiej, które dopiero zobaczę, długo jeszcze nie pozwolą o sobie zapomnieć.

Wracamy drugą stroną ulicy. Jeszcze większy tłok, klaksony ryczą, a fala szturmuje. I nie da się jej tamować, musisz iść z nurtem i się jej poddać. Skąd tylu ludzi? Dokąd płyną? Co ich niesie? Dryfuję z tłumem, byle w przód,  za „naszymi”. Potem się dowiem, że idziemy do kawiarni. Skręcamy i teraz jesteśmy pośrodku ulicznego zgiełku, riksz, motorów, rowerów i samochodów.
Nawigacja kieruje w zagraconą częściami motoryzacyjnymi ulicę. Coś jakby gigantyczny szrot, z tysiącem części samochodowych. Wiszą nad głowami, leżą na ziemi lub na wymyślnych pólkach, w malutkich sklepikach. Tą wąską uliczką lawirują motory, prześlizgują się ludzie, rowerzyści taszczą swoje olbrzymie pakunki. Każdy walczy o przetrwanie. Tubylcy są naturalni, bez lęku, swobodnie. Nasze głowy nie nadążają obracać się w tempie naszych obaw, napięcia i myśli.

Nawigacja coś jakby “kombinuje”. Patrycja ma wątpliwości, że to właściwa trasa. I wtedy dostrzegamy szyld The Wallet City. Krętymi schodami kierujemy się na piętro. Przekraczając próg kawiarni zapominamy, że przed chwilą byliśmy częścią ulicznej pajęczyny, że za drzwiami zostały klaksony, tłum i zgiełk. Rozsiadamy się wygodnie. Jest uroczo i przyjemnie. Zamawiam herbatkę o fajnie brzmiącej nazwie – quqawa. To dobry wybór. Cudownie delikatny smak wypełnia moje usta. Nieznany aromat subtelnie przesyca nozdrza.

Ponownie wracamy na ulicę. Czas goni, więc pospiesznie przedzieramy się na drugą stronę i lecimy obejrzeć Dżama Masdżid – największy wybudowany w Indiach meczet. Niestety, tylko z zewnątrz, za późno aby wejść do środka. Nie zobaczymy dzisiaj panoramy miasta z minaretu.

Przechodzimy przez olbrzymi, sąsiadujący z Meczetem Market (targ) i rikszami jedziemy do Bramy Indii (Łuk tryumfalny upamiętniający żołnierzy indyjskich poległych w I wojnie światowej), żeby zdążyć przed zachodem słońca.

Luty to w Indiach końcówka zimy, różnice temperatur pomiędzy dniem, a nocą są znaczne (od ponad +20°C w dzień do +5°C w nocy). Około siedemnastej, kiedy zachodzi słońce, robi się bardzo chłodno.
Kolację jemy w bardzo ładnej i czystej dzielnicy. Są tutaj nawet pasy do przejścia dla pieszych (bardzo nieliczne) i sygnalizacja świetlna.  
Do hotelu wracamy ok. 21.
Trzeba jeszcze się spakować, bo rano wyruszamy w dalszą podróż.

Przed nami Tadż Mahal i Agra.   

***  Tekst jest subiektywnym przekazem tego co zaobserwowałam, poczułam i doświadczyłam. Nie opieram się tutaj na opinii moich koleżanek i kolegów, z którymi odbyłam tę podróż. Materiał zawiera wyłącznie osobiste przemyślenia i refleksje.

TUTAJ zapoznasz się z wpisem na temat przygotowań poprzedzających wyjazd do Indii.

1 wzmianki “INDIE – Delhi ***

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *