Nie musisz iść sama

#nażyć się jest aktem odwagi, wyjściem na arenę, wyjściem z ukrycia. Niesie ryzyko, niepewność, uwalnia emocje, na które nie byłyśmy gotowe, naraża na krytykę albo utratę pochwały. A co najgorsze, nie daje pewności efektu.


To jest fragment z książki Marty Iwnowskiej-Polkowskiej, do której przeczytania chcę Cię zachęcić.  
To książka o tym, jak w gąszczu codziennego zmęczenia, przytłoczenia i zaspakajania potrzeb wszystkich wokoło odnaleźć siebie i już nigdy się nie zgubić.

Kiedy czytałam tę książkę i poczułam to co poczułam, napisałam do Marty list, żeby jej podziękować za wszystkie drogowskazy, którymi się podzieliła.
Dzielę się z Tobą osobistą refleksją i polecam lekturę #nażyć się, Ty też nie musisz iść sama.



Cześć Marto.

Serdecznie gratuluję wspaniałej książki.  Czytam i nie mogę się nazachwycać. Ba, ja się po prostu nią #nażywam. Mam wrażenie, że po drugiej stronie kartki siedzi błyskotliwa, inteligentna i mądrą dziewczyna, i tak zwyczajnie sobie gadamy, Ty i ja.

Bo w każdym rozdziale, akapicie i słowie zachęcasz do refleksji. W prosty, przystępny i merytoryczny sposób piszesz o rzeczach trudnych. I z każdą kolejną stroną coraz bardziej zaciekawiasz.

Ale żeby nie było za słodko, ja nie jestem do Ciebie podobna. Dzieli nas bardzo dużo, chociaż mamy kilka „wspólnych mianowników”. I nie chodzi tylko o to, że obie jesteśmy kobietami, matkami i żonami. Nie chodzi nawet o to, że nasze problemy są na styku czegoś tam. Ja nie staram się identyfikować z tym co Ty przeżyłaś i porównywać moje z Twoim, mówiąc „o tak, ja też miałam podobnie…”, „o kurcze, ja też w młodości ciągle czułam się niedoskonała”, „ ja też zostawiłam pracę i zawiodłam ludzi, którzy na mnie liczyli”, „ja też straciłam mamę”, „mój ojciec też stawiał mnie do pionu, dbając, by życie nie było tylko przyjemnością”, „ ja też popełniłam tysiące wykroczeń na sobie, ja też setki razy rozpadałam się na tysiące kawałków i też mogłabym się wykąpać w morzu wypłakanych łez”.  

Tymczasem mianowniki, które nas definiują to coś bardziej ogólnego, a jednocześnie bardzo osobistego.
Pierwszy jest o tym, że nawet w tych, dramatycznych  doświadczeniach, kiedy niemal naturalnie traci się nadzieję, my dałyśmy sobie zgodę na #nażywanie się. Może wątłą, może płytką i w drugim gatunku, ale ta zgoda była. Być może nie czytałabym dzisiaj Twojej książki, gdyby tej zgody zabrakło?

Drugi mianownik to ludzie, którzy byli z nami w tych najtrudniejszych momentach. Ocierali nasze zasmarkane nosy, nadstawiali swoje barki, dreptali obok albo tuż za nami. Czasem przycupnięci z boku, by nie spłoszyć nas swoją obecnością. Tak naprawdę uświadomiłam to sobie, kiedy przeczytałam rozdział 30, za który dziękuję Ci szczególnie. To wtedy zrobiłam wstępną inwentaryzację trudnej przeszłości i odkryłam cenne perełki, muśnięte brokatem. Leżały na samym dnie szuflady i choć nadszarpnięte zębem czasu, przykurzone i zapomniane, to nadal nie pozbawione swojego naturalnego blasku.

Trzeci mianownik to rozdział o Twoim mężu. Kiedy przeczytałam czwarty akapit, pomyślała „jakie to o mnie”, bo ja też „byłam silna, dzielna i niezawodna(…). Byłam tak bardzo odporna, przybrałam swoje maski, ochraniacze, założyłam zbroje, chwyciłam tarcze, które pomogły mi przetrwać trudne chwile, ale odebrały możliwość przeżywania radości”.
Tak bardzo starałam się być idealną żoną, dobrą matką, doskonałą managerką. Tak bardzo chciałam się naprawiać, walcząc z własnymi słabościami (oj, jak ja tego określenia dzisiaj nie lubię!). Tak bardzo zależało mi, żeby nie umniejszyć ani „Potulnej”, ani „Królowej Śniegu”, ani „Męczennicy”*, że nie wiem kiedy na przeciwległej szali położyłam swoją spontaniczność, beztroskę i radość.
I tylko instynkt samozachowawczy uratował mnie przed zagładą, chociaż  poczucie radości i tak wypłowiało.

Od kilku lat próbuję nowego, poszukuję, otwieram się na różne możliwości. Dzisiaj wiem, że to  się nazywa #nażywanie.

Dziękuję  Ci bardzo za Twoją książkę, która jest znakomitym i kto wie czy nie najważniejszym przewodnikiem na ścieżkach mojego #nażywania się.  I tutaj muszę wspomnieć o swoim mężu, bo to on mi ją podarował, kto wie czy  trafiłabym na nią sama. Dlatego jestem wdzięczna, że  ten „zbieg okoliczności” (ulubione powiedzenie mojej mamy), bo to wzbogaci moją samoświadomość, może doda odwagi, a już na pewno poszerzy katalog możliwości #nażywania się.

Z wyrazami szacunku Grażyna


* z „Czułej przewodniczki ” Natalii de Barbaro

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *